poniedziałek, 22 września 2014

Alfowo-usterkowo.

Dzisiaj krótki post, aby nie robić sobie zaległości, bo wkrótce znowu będzie o czym pisać.

Aby tradycji stało się zadość, to Alfa się zepsuła :D Pierwsza usterka, po przejechaniu ponad 6 tyś km. Nie jest źle ;)
Nieznana jest geneza tej awarii, choć się domyślam co mogło ją spowodować i prawdopodobnie ja do niej dopuściłem. Trudno, za długo pisać, aby to tłumaczyć. Zepsuło się to trzeba naprawić.
Mianowicie uszkodzeniu uległa świeca zapłonowa "mała". Upaliła się, po czym dostała przebicia i pociągnęła za sobą na złomowisko jeden przewód zapłonowy.

Przewód i świeca wyglądały tak: (wszystkie foty do bani, bo z komórki)

Najlepsze jest to, że zrobiłem tak z 700 km zanim zajrzałem do świec. Tzn. tak mi się wydawało, że silnik ma minimalnie inny dźwięk, ale olałem to. Ten dźwięk, to był odgłos iskry skaczącej po głowicy :)

Przez kilka dni jeździłem na takim patencie:


Świec miałem drugi komplet zapasowy, więc z nimi nie było problemu. Za to przewody musiałem kupić. Nowe to jakiś finansowy absurd, więc poprzez znany portal zakupiłem używane przewody w fajnym stanie.
Do tego po oględzinach moich cewek zapłonowych dopatrzyłem się pęknięć na obudowie i jest też postanowiłem wymienić na inne używki, bo było tanie (60 zł za 4 cewki, przewody 120 zł). Wszystko kupiłem od jednej firmy, więc nie było dwóch kosztów przesyłki. Dla porównania nowe przewody to ponad 400 zł. A cewki nie wiem, ale pewnie drugie 400 by nie wystarczyło ;)
Po otrzymaniu paczki okazało się, że przewody dostałem nie te, które były na aukcji i poprosiłem o wymianę. Do tego jedna cewka miała uszkodzoną wtyczkę i ją też chciałem inną. Firma okazała się bardzo w porządku i przysłała mi ten komplet przewodów, który widniał na zdjęciach i jedną cewkę. A teraz najlepsze. Tych pierwszych nie kazali odsyłać, powiedzieli że mogę wyrzucić, bylebym nie wystawiał "negatywa" :D
W ten sposób stałem się posiadaczem takiej kupki gratów:
Po pomiarach i oględzinach przewodów, fajek i cewek wybrałem najlepsze i je właśnie zamontowałem do samochodu. Jak na razie wszystko pracuje bardzo dobrze, a już parę kilometrów zrobiłem :)
W między czasie odkryłem jeszcze jedną niesprawność pod maską. Jako, że terkotający wariator nie daje mi spać po nocach to studiowałem zasadę jego działania i uruchamiania. I tak doszedłem do elektrozaworu odpowiedzialnego za otwarcie kanału olejowego doprowadzającego olej potrzebny do uruchomienia wariatora. Zawór ten sprawdzałem przy remoncie wariata na sucho i działał bez zarzutu. Nie wpadłem jednak na to, żeby go sprawdzić pod obciążeniem. W ten sposób odkryłem właśnie, że zawór nie pracuje jak powinien :/ prawdopodobnie to przyczyniło się do zgonu wariatora, który przecież po remoncie pracował cichutko. Przyczyna była prozaiczna. Na górze elektrozaworu są punkty lutowania kabelków cewki. I właśnie w tym miejscu był problem. Po rozebraniu zaworu, wyczyszczeniu styków i ponownym przelutowaniu zawór funkcjonuje prawidłowo. Mimo to wariator jak trzaskał - tak trzaska. Trudno... Najważniejsze, że teraz czuć pracę wariatora i kilka "niutków" w średnim zakresie prędkości obrotowej silnika odzyskane.
Jednak mój gniew spłynął na zaworek i jako, że jestem budowniczym tego silnika pozwoliłem sobie ochrzcić elektrozawór ;) W ten sposób dostał mało chwalebne imię ;)
Enjoy i do następnego posta!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz